poniedziałek, 29 sierpnia 2016

.taquiné


Spóźnieni wchodzimy w lato, nasze zegarki
wzięliśmy ze sobą. Wciąż(ą) (jak) na dłoni, jak nad brzegiem brzmiącej (nie)znajomo rzeki, jak na krawędzi plaka-tu-jemy nie/pokoje, meblujemy szaro(ść), szczerozłote, ponad ziemią unosi się i nie z(a)nika, westchnienie, dotykanie, odwracanie ciała, tylko wtedy, gdy oczy mamy dookoła głów. Łowię sny z końca łóżka, zapieram białe plamy z map (pamięci). Ponadprzeciętnie marszczę koszule, prasuję powieki od rzęs do brwi pokładam nadzieje pozbarwione sensu. Odkurzam smutek, który się nie kończy, odgrzewam zimę tak, że już wrze(sień).
Poddane do stołu, bez obrusu, z deserem dekorowanym miz/st/ernie.(w nogach krzesła) ch nie mija ten miesiąc, długi od rzęs, smutny od księżyca, otulony bezpowrotnie garścią śnieżnych chmur i murem lasu.
Tik.
Tak ciężka praca, gdy brakuje słów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz