poniedziałek, 11 kwietnia 2016

.câlin


Blilżej. Leżenie prosto w załamanie sufi.tu,  ça suffit! Noc. I.dzie(ń) nowe, bowiem jednym tchem, mo,że nawet jednym słowem -zachodzę w głow(i)ę(c) słyszałam, że p(ośpi)ech poniża; (w) prze(r)wie.trzyłam te dwie (trzecie) własnych z(a)dań, które, choć utulone, nieusłuchane, puchną. Pusto za granicą prostego horyzontu. Miękkie światło wpada kolejowo w kolejne ok(n)a (d,ach) wokół herbaty; poza tym stół rozsypuje w żura.winę i promiennie, asekuracyjnie senne światło, to stąd biegnie dotąd biernie kwiecierń, biorę oddech, czy.li taki przeciąg, który osiada na skórze, czy dłużej? Krzyk, a pojutrze letnia woda rozjaśni letnią temperaturę; czuję, że osiedla usidlają mnie do dna, słyszę o krok od nocy suche trzaski jasnych mebli, blizny (pilś)n(i)owych płyt, po starciu z najnowszym szkłem, z wysokiego "c"okolwiek to znaczy;
zacznijmy w tym rytmie, w nietakcie, zacznijmy inaczej, kontynuujmy na trzy (ot)warte
liczę (na) rany, poranki i po.rachunki, odsuwam za-słony wokół szybu, który uwiera.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz