piątek, 12 lutego 2016

.hiératiquement



Po(d)chodzimy z kierunku świa.tak odległego od zachodniego brzeg.umownej linii na krawędzi pór dnia. Mamy szuflady poodwracane dn(i)em do góry. Są chmury, zamienione miejscem ze skoszoną trawą. 
Kawa trwa. Stygnie, tygodniami, opada prosto w światło. Tnie ponure blaty z pogranicza regałów i stołu. Ciche celebracje i wszelkie atrakcje, których nie przewidziano w pro/gnozach, grzęzną, nieznacznie odbywają się. Topimy palce w zimie, uczynnie podduszamy w sobie wio.sny i kruszymy lepkie, rozzłoszczone lato. Je sień, przedpokój i ślepą kuchnię.
Przetaczam się błękitną krwią przez kolejne miasto, przede mną labirynty lotnisk, koleiny i kontrole, terminale, terminy i najbardziej inspirujący z deadline'ów.
Znów, oddechy pod.różne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz