piątek, 18 września 2015

Le mil.





Tam będzie dobrze, tam morze (zag)ląd(a) w każde ok(n)o. Z kranu cieknie słona woda, słodka herbata, łzy łamią parapet, a dłonie o(d)padają wzdłuż niedawno cyklinowanego parkie-tu. Od deski do ostatniej strony roz-poznam skrzydła roztarte na proszek do pisania, drobny mak, grubą skórę, spłycony prostacko oddech. Znam ciężar decyzji, zasłon, butów zbyt ciasnych by zasznurować, zdjąć, wyjść z pokoju, przejść przez (je)sień bez lęku, bez skrupułów i połówek skorup płaskich kręgów wijących się wzdłuż włosów.
Ścięłam, rozprostowałam o ścianę drobny zamęt, zamek półprzymkniętych powiek, ciasną twierdzę, że
znalazłam sp(oro)osób, ma(ją) parę jasnych skrzydeł i spogląda(ją) z (jasnej) góry na(d) Wielką Wodą. Lecę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz