środa, 2 października 2013

Une ténacité.




Sny, które rosną, ostrą krawędzią rozdzierając noc, wracają co dnia; w najdrobniejszych szczegółach odtwarzam fakturę stopni, z których spadłam, to brzemię, które niosę, odkąd zaledwie tli się we mnie emanacja świat(ł)a. Z łatwością załamuję dłonie, odmierzam jesień stopni(eni)ami zimy, w kieszeni noszę plik wyliczeń odarty z rękawiczek, nie wspominając o oczkach ciepłych swetrów, które (ch)ronią. Bezbronna tracę kolejny kwadrans w poszukiwaniu zielonego światła i kilku rzęs, które rozsypałam zapamiętując widok z Twoich okien, trącam zmarzniętą dłonią każde skrzyżowanie na którym co (się) stało,
nie odstanie.
Dorastanie do achillesowych pięt. Spętanie zapętlenie (o)pamiętanie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz