czwartek, 19 września 2013

Un lacet.



Pełnoprawnie jesienna przestrzeń, kiedy jestem rowerem i kradnę róże, mrużę oczy oceniając nieprzejednaną aurę z pogranicza półdeszczu i stuprocentowej wilgotności powietrza. Spędziłam już trzy miesiące na czerwonym świetle, a następne spędzę na tuszowaniu rzęs w nieznośnym wręcz odcieniu zieleni. Dłonie na krawędzi kieszeni po brzegi w liściach adresowanych powrotnie, tnę tę przestrzeń, która roz-mija i kruszy, odpada dylemat kawa- herbata, nie muszę,
przepływa przeze mnie krew, błękitna od rzęs, od pierwszego wejrzenia,
Falami.

Patrzę, prosto w M.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz