poniedziałek, 6 sierpnia 2012

Un mesurage.


Zdążyłam po trzykroć spakować i rozpakować walizki, by po wszystkim znów trzasnąć oknem w ramach niepogody. Zdążyłam kary przemienić w nagrody, wyłowić słowa słone od martwych mórz, zmrużyłam oczy przed deszczem, jeszcze zachodzą na siebie odwracalne procesy łez, podług których rozmieniam się na deszcz i chmury.
Złapałam za nogi Słońce, zginając wpół mapę drogich miast, papilarne linie metra, stacje uginające się od a trakcji, której niewiele już pozostało, może pół tora.
Do wieczora, do zobaczenia przejaśnień, na dnie filiżanek, na krawędzi kopert coraz ciaśniej, z M.


2 komentarze:

  1. szukając swojego bloga, przekierowało mnie tutaj... jako szpety, szmery ;)
    a nogi tego Śłońca to trzymaj mocno, choćby metaforycznie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Cóż za bez-przypadek. Słońce uciekło mi bezpowrotnie, gdzieś w zaokna. Teraz będę moknąć bez złości, z godnością i złożonym do modlitwy parasolem.

    OdpowiedzUsuń