Po.wstanie, nim opadną powzięte, wcześniej, niż zapóźnią zajęte, nim zabarwią blado najzupełniej transparentne, skrzętnie przechowywane w kieszeni chłodnego płaszcza, płaszczącego się od podszewki po sploty szalika, z norweskich ram zieloniebieskich wprost, w poprzek spomiędzy zamarzniętych szaro.rzek. I przenika, niezmiennie, nieziemsko, podnieb(ien)nie, pod stoły wkładając na poły plany za.wziętych stolic, w ćwierci przemarznięte lica.
Czas nawlekany histerycznie między palce, między labirynty niepoznanych ulic za sprawą, towarzyszeniem, zimnozimowym (wes)tchnieniem Z.
dlaczego nie odpowiesz, na poprzedni komentarz..nie sądzę, by było to zbyt osobiste pytanie.
OdpowiedzUsuń