(Pro)gnozy pogody, i samochody bezszelestnie przelatujące nad, czy poza miastem, haustem powietrza znaczone wyłamanie w ścianie zlatującej niespiesznie z pięter jedenastu, na noc dobrą temu miastu, się kruszy spod sufitu, kusi do zachwytu, topionego zapamiętale w filiżankach, strzaskanych chłodem słów, na parapecie.
Szybowałyśmy, o sennym południu, przez pryzmat grudnia, co zapachniał herbacianym styczniem. Ułamkiem spojrzeń naszych subtelne wytyczne, by prowadzić wciąż, za rękę, za chwilę. Coraz rzadziej mam rację, choć przecież się nie mylę. Z M.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz