niedziela, 1 listopada 2020

Un œsophage.

 


Zapisuję nim zapomnę, czyż nie inaczej oddycha się w gwiazdy, w cienkie zagłębienie rozświetlonej podłogi, w miękki środek nocy, w żebra cudzych łóżek, w tkaniny wypłukane wielokrotnie, przedzierane w sz(wach-)mat.Ka/wałki nieba w ołowiu i żelazie, resztki słów, natlenioną krew, najczerwieńszą, tuż przy krawędzi skóry, która ciska rzęsy do góry (stawów), wprost w cichą fugę igieł i cienkiego kwadratu korytarza, który rośnie w las. Szele/ścisz, znowu nie mam apetytu na ziemi(ę) zmieloną w sam raz. Nad morzami wciąż rzeki światła przepływają w palcach, pałace z piasku kruszą się o sufit, chmury płyną, a oczy otwierają się poza czernią, poza okrzykiem, z dala od metalicznego posmaku ostatniej z nas, która spóźniła się na nocy tramwaj. Długi lot, zwinięty w kłębek strumień świadomości, nad którą nie przerzucono ani pół kładki. Hala odlotów ciągnie się i gęstnieje, ja zbieram

sił(y) łez.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz