środa, 11 maja 2016

.luisant


Zimne kraje zamieniam niepostrzeżenie w ciepłe, następstwem czasu, następstwem odpowiednich póroku. Mrok zapada rzadko, jednak, kiedy się pojawia, jest gęsty i oblepia powieki. Jest światło od asfal,tu i kwitnie ku górze, spada po kamiennych stopniach. Topnieję, jem kolory o jaskrawych odcieniach. Zmieniam (się), a urozmaicenie mąci zimną wodę.To-nie biegnie w wyścig, w przeszkodę. Nieprawdopodobnie dużo wzruszeń, w rozkwitaniu z dnia na dzień, z godziny na godzinę wydłuża się cień, który śpiewa, rośnie siła w drzewach rozpromienianych przed wschodem Słońca i chociaż wpada w mgłę, mogłabym właśnie w nim odnaleźć źródło.
Światła gasną. Niełatwo zapiąć się na zamek bez łamania rąk, wyłamywania palców z dna szuflady, bez wpadania w fosy i bez forsowania patetycznych ścieżek, błogosławionych między blankami. Nie wiem. Kwitnie bez i potrafię przypatrywać mu się bardzo długo. Drugą godzinę marznę, a łzy ciepło otulają chodnik.
Nikt nie słyszy, zdjęłam buty, jedenaste, nie stukaj.
Na odlotne, chłodne, nieokiełznane, na złączenia zimowego płaszcza przebitego zatrzaskami, przebiśniegi, zawilce chcę ze(t)rwać w konwalie, zakwitłe w terminie, tuż przed terminalem przy-lo-
ty.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz