poniedziałek, 23 lutego 2015
Le diaphanéité.
Nisze, kieszenie. Miejsca, w które sekretnie wracam, przestrzenie, w które os(n)uwa mnie czas;ami, samotnie wracam, tnę ulice z(az)naczone świa-tłem, które (r)wie, oślepiając resztki sennego nieba,
nie trzeba kolej.nych par żeber a.ni.c, nawet dłonie spokojnie rosną i tracą ciepło,
nę, jednostkowo kostnieję.
Wiosna, czyli nici wplatane w chodniki, dokądkolwiek patrzę. Trzeba w/paść w oko(py) jak po ogień, w ten rozłam(liwe płyki paznokci nad płytkami krwi, które zna-czą oddechy), trwać między ciszą a milczeniem; związany na słowo snop światła, prze-szczepienie ust pierzchnących jednym mgnieniem ucha.rakteryzowanym dok-ładnie. Łapię, niespokojnie chwytam za słowo, za-chwytam
Samoloty latają nisko, coraz bliżej zi(mno )my, tuż nad brukiem, brzegiem i granicą.
Widzę horyzont, on wraca.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
A jeśli zabrałabym Cię wiosną na spacer w Krakowie i moje pierwsze portrety, Piękna Duszo?
OdpowiedzUsuń