środa, 1 października 2014

Le crapaud.


Wtarłam październik grubą warstwą w skórę, której płatki spadają, cokolwiek zimowo. Sweter schodzi od gór(y), zamyka(my) oczy. Tutaj zimno, mowa-trawa proroczo zamarza na spierzchniętych ustach. Dym, z którym pójdę, czy(li) krótki spacer, pół chwili, kiedy usta.łam w drodze do(mu). Topnieję i znikam na (d)rogach; (d)rogo.wacieję, choć nie chciałam jeszcze zamieniać się miejscem z ciśnieniem, niebezpiecznie wysokim. Martwe stoki gór rosną, zdzierając resztki kości.
Najprościej byłoby zmieścić oddech w pół kieszeni, zamieść przedpokój i zamieścić zakaz.

Teraz skasuję, już zakasałam rękawy, podwinęłam rzęsy, sko(ń)czyłam; nie sypiam -sypię, jeszcze nie wiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz