sobota, 1 lutego 2020

Selvet.


Indygo przechodzi w błękit i z powrotem bez miesięcznego biletu i wielorazowej wejściówki. Miękkie włosie bramki zamyka/ją pół godziny przed odlotem, chodź
otworzyłam podczas startu okno. Musimy zawrócić, ty zostawiłaś kurtkę, a ja pamiętam każde podniesione lustro, kruche widoki, które uleciały. Odzieram się o absurd, ścieram skórę na kolanach i przecieram rzęsy na czerwono, bo mi wolno i boli. Za szybko zgubiłam miesiąc, dwa księżyce i szereg obiecujących perspektyw. Sygnał trwa krótko, jest czysty jak rzeka, której nie przekroczymy za wszelkie wyspy. Cena słono zgrzyta, a ja rozcieram cukier w palcach, śmierć ma wszystkie kolory, intensywne jak (świa)tło z okolic Jerozolimy. Nie uciekniemy od zimy, lodowate słowa żyją we mnie na powrót, na odwrót nie było już czasu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz