środa, 14 lutego 2024

Uniformément.




Wypielęgnowane archipelagi i rozzłoszczone wypiętrzenia, orogenezy z brązu i złota, czas pokaże nowe ery skapujące chłodno w kolejne miesiące, które piętrzą się i potęgują - ja patrzę, trudno wywnioskować z ruchu warg, nieprawda; zaparzona na rogu herbata płacze nad kimś, kogo nie poznaję. Zwyczaje odbijają się od podług i framug, nogi cierpną, zawsze brakuje miejsca na parasol i paradoksalnie właśnie wtedy czuję, że 

wcale nie koniec, raczej idealny porządek tygodni, które znów zaskakują kolejnością, wydłużony dzień wrasta w żyły, wywróżyły mi go wyjątkowo serdeczne spotkania - przyszłam i nadal nie mogę wyjść z podziwu, że można słowem oswajać obce adresy, uobecniać nici i sięgać wzrokiem, żadnego ale, jednak

mącę metodologię i gmatwam paradygmanty. Łamię słowa, łowię to, co zostało, trochę przeżuwam, a trochę się przyglądam. W takiej wodzie można tylko lustra.

Do zobaczenia.

niedziela, 15 października 2023

Se rebiffer.

 


Wracam, jak poetki, z Wysp, których kontury przegryzły niejedną ryzę. Jeszcze zżymam się, jeszcze mży i rozmienia na krople, które wpadają na siatkówkę od wewnętrznej strony. Korony zostawiłam w przedpokoju, odkąd skomponowałam własny zestaw wytrychów trwam odważniej, jeszcze marszczę się na brzegach i zaginam, rozbiegam wzrokiem w rogi, ale pod nogi nie muszę wbijać już nawet wzroku. W tym roku składałam się z kilkunastu letnich miesięcy pod cienkim płaszczem przedzimia. Zamknę drzwi, być może wytrzymam suche listki, garstki płatków i nakastliki, których - podobno - nie ma w żadnym słowniku.

Nie znikam, kładę jedynie w rytm zapadania na zmierzchu cie(r)niem klucz za kluczem. Kłuje, ale przesta(wi)ło.

Jeszcze się u(cz)czę.

piątek, 16 czerwca 2023

La cible.

 


To nie sanskryt, to wąska skrytka wielkości kilku głębszych oddechów, w której rozgaszczam i rozpuszczam zupełnie niezależnie (od) szerokości marginesu; na styku bzu i pla(ta)nów brnę w rozgrzany żużel, ustawicznie trącam łokciem korę, tracę (z oczu) koronę, nie wytrzymam dłużej z bagażem(g)liści(e), który tym raz(ł)em nie pozwolił mi dotrzeć na drugą stronę rzeki - mimo wszystko, nic mnie nie tłumaczy, ja natomiast łączę coraz dłuższe łańcuchy słów z nierównych, postrzępionych ogniw. Pod wpływem pyłu zawróciłam - to/nie/najprostsza operacja na otwartym akapicie, ale z ciężką walizką i złamanym skrzydłem można było jedynie zaciągnąć zasłony, wtoczyć się na taśmę, która zastąpiła trzy windy, dwa rękawy i kilka sekwencji ruchomych schodów. 

A jednak o sto osiemdziesiąt stopni, o całe epoki, o kilka sezonów na raz. Sprawiasz, że wzrastam, wychodzę przed siebie, staję w samym środku zdarzeń i nie chcę inaczej. Z samego sedna dociera do mnie dystans i łagodność, dociera do mnie reszta i nie druzgocze mdłym powidokiem, echem, które pozwala rozwikłać, pozamykać i odetchnąć. Kolejne lato, jednak dojrzała
wiosna.

czwartek, 9 marca 2023

Errer.

 


Off the mat, off we go, właściwie nie wiem, jak dalece zbliżyć można do siebie definicję podróży i bezruchu. Rozlepiam rozbłysk. Brakuje mi światła, a może właśnie brakuje mi kerningu i osuwam się po bezszeryfowym zboczu, błądzę po szpalcie, idę w zaparte, ścieram podeszwy codziennie na tej samej, wymuszonej trasie, jestem w transie, a w międzyczasie (t)r(w)onię, martwieję, cierpnę i przełykam nachlorowane odtlenione powietrze, z przymkniętymi oczami sp(r)aw(i)am kilka płyt w rozdział, monitoruję wypiętrzenia i marznę, kaszlę, po drugiej stronie -już duszno; znad wyspy unosi się wiosna, przy ścianie dociera do mnie nienaturalne wygięcie, pogłębienie, które w ogóle nie licuje z listwą.
Mimo wszystko, rozprasowuję asany od oddechu, blokuję wełnę i rozwlekam szwy, wychodzę szeroko rozstawiając palce dłoni, nikt mnie jeszcze nie nakłonił - a wystarczyło nakłuć.

Od marca można się już tylko o(d)sunąć w południowo-wschodnie porównanie, w pół do linii zmiany Warty.

środa, 17 sierpnia 2022

Le laiton.





Ślady obecności tak cienkie, że można je, wraz z naskórkiem, zdrapać z politury. Uparłam się na suche wióry zalewane mocną kawą, za sprawą których zmieniam stan skupienia. Zalewa mnie krew, którą trzymam krótko, w sam raz na rzemieślnicze przemieszczenie z powyłamywanymi zamkami. Forsuję wąską strużkę wody, przepływającą między palcami lewej ręki, łamię płytki na drobne nominały. Minęło nam lato. Rosnę od ud, unikam światła, parzę palce i przez rzęsy prześwietlam zaprzeczenia. Nigdy jeszcze tak głośno deszcz nie zamieniał się w strużyny. 

sobota, 23 lipca 2022

Tentaculaire.

 


Nigdy nie było ła(go)dniej ani (ła)godniej, głód zamieniam na niewielkie łódki zanurzone bezpiecznie w nurcie, który porwał mnie od łokci i zatrzymał w wyjątkowo prostym i wybitnie nasłonecznionym kącie, z widokiem na morze gór, na oceany wypiętrzone w ostatniej orogenezie. Nie wiem dokąd zmierzają te skurcze, co porabia skóra i unaczyniona część powieki, kiedy lekko biegnę w hemoglobinę pomijając zwyczajową dawkę kokieteryjnych kultur ba(k)terii, kiedy tępo kopię ścianę w jałowej glebie, grochem ginę w chrzęszczącej w ustach soli fizjologicznej, niesmak pozostał jedynie na politurze. Policzymy się pojutrze, zetrzemy się od policzka do potylicy, złapiemy za nadgarstek sprawdzając, ile minęło, dlaczego pulsowało i czy to rzeczywiście wina pogody.

Prognozy sprawdzają się coraz cyniczniej.


sobota, 25 czerwca 2022

Le rebond.

 



Chowam się w czerwonych owocach, gniję w nich i nie dojadam skórek, żeby w ogóle zdążyć na ostatni pociąg, który dowiezie mnie w najkrótszym czasie, na.tych.miast: na brzeg lasu, na skraj morza, nad kruchy most i boczną nawę, w imię niekończącej się fali nawigacji i odpływu drugich imion, które rotują wokół księżyc(i)owych kapeluszy z szerokim rondem. Nie mam już siły, krztuszę się i zawracam, wybieram pierwszy dostępny, kompletnie nierozsądny lot na wojskowe lotnisko, wypowiadam wojnę i wcale nie umyję rąk, nie oczyszczę z (za)rzutów tęczówek, które się niepokojąco zażółciły, które strąciły każdą rzęsę po kolei, żadnej już nie odnajdę. Rozpacz opalizuje w przepaści w nieprzeciętnie korzystnym świetle, ale prędzej lub później będzie czarna, tymczasem zachwycam się niebieską jak ledwie rozpalony płomień. Ob.serwuję samej sobie taki obrót spraw,


doprawdy, zabawnie znów znaleźć się na szarym końcu.