piątek, 25 stycznia 2013

Une fourche.


Jestem. Ot, obecność wpół drogi, gdy najbardziej drażliwą kwestią okazały się szuflady pełne tabliczek mnożenia czekolady, dzielenia na sześć, na osiem, metrum ostentacyjnie trzy czwarte, szedł w zaparte zmarznięty niedowiośnieniem wagon zmieniając bieg rzeki, której nie zauważyłam.
Przeżyłam, przecierając szlaki i kolana do rana, do ran, do krwi, z której wróżę szczęśliwy obrót najcichszej gwiazdy, prawo, cywilne niczym rozjazdy na autostradzie ku miastu, którego nie poznałam od strony ulicy.
O(d)grzałam precyzyjnie bezdecyzyjne (przed)ostatnie morze, że aż strach zapiera dech, na (jej) wysokości trzech stóp, braku głowy do połowy we śnie.
Właśnie ja śnię ja-śniej, wy-raźniej, tuż przy granicy słowa, zaraz za zagiętym rogiem ciszy.
Słyszysz, dobiega do uszu trzepotem kilku opadłych skrzydeł, które nie zdążyły odrosnąć, jak trawa, która trwa, z pojęciem, do znudzenia zielonym.
Pokój przedzielony cienką ścianą rozmowy, której
w ogóle,
szczególnie że
dziś.

środa, 9 stycznia 2013

La déchéance.


Spływasz oprawiony obrazą w ramy bez wprawy wpław wraz z deszczem, który jeszcze ze śniegiem, który biegiem stopnieje w mleko z kawą, w cynamon, między nami, ot, w pół drogi między prawą złotą ręką, a lewym uchem środkowym toczymy rozmowy na krawędzi parapetu, niestety, zakrzywionego
w stronę
dobrej nocy.
A najlepsze, że jeszcze ponad nami, pod drzewami zapuszczają korzenie słowa, których
patrząc z góry
jasną smugą światła, drugą stroną rzeki, wprost pod powieki.
Brak.

środa, 2 stycznia 2013

Un château.


Otwieram niebo, opieram (się o) głowę(,) o każdą płaczącą chłodnymi kroplami szybę, zwłaszcza w tym miękkim w dotyku mieście o wąskich rzęsach i wstążkach ulic, które niegdyś mogłam wplątać między warkocze, teraz jedynie dni
między bajki
wło żyć
po wieści
uwi te z najwyższej półki
w szlachetnym drewnie, najpewniej,
i jaskółki zwiastujące Przedwiośnie, całe wieńce słońca,
które do końca
doprowadziło za słonę, tak słony
księżyc,
że nic ponad
pałacowe zewnętrze, wprost w powietrze, które
trze(ba) i zaciera,
mętne te raz.