sobota, 25 czerwca 2022

Le rebond.

 



Chowam się w czerwonych owocach, gniję w nich i nie dojadam skórek, żeby w ogóle zdążyć na ostatni pociąg, który dowiezie mnie w najkrótszym czasie, na.tych.miast: na brzeg lasu, na skraj morza, nad kruchy most i boczną nawę, w imię niekończącej się fali nawigacji i odpływu drugich imion, które rotują wokół księżyc(i)owych kapeluszy z szerokim rondem. Nie mam już siły, krztuszę się i zawracam, wybieram pierwszy dostępny, kompletnie nierozsądny lot na wojskowe lotnisko, wypowiadam wojnę i wcale nie umyję rąk, nie oczyszczę z (za)rzutów tęczówek, które się niepokojąco zażółciły, które strąciły każdą rzęsę po kolei, żadnej już nie odnajdę. Rozpacz opalizuje w przepaści w nieprzeciętnie korzystnym świetle, ale prędzej lub później będzie czarna, tymczasem zachwycam się niebieską jak ledwie rozpalony płomień. Ob.serwuję samej sobie taki obrót spraw,


doprawdy, zabawnie znów znaleźć się na szarym końcu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz