W maju - May I? - nie wykrzesałam z siebie ani pół zdania, jedynie uszkodziłam wątłe gniazda ładowania i teraz patrzę na deficyt iskier dryfujący na ostatniej stronie, zawier(u)szony na skrzydle na szerokość palca
rozbłyskiem wydłubałam szczelinę w cudzej ścianie i, ob(ie)cuję, nie zabawię wcale długo, wezmę oddech, drugą ręką już znajomo drżę jak stąd na skraj, w płaszczu zalewam się zł(ot)em, ot, uzurpatorskie kintsugi na usługi krucho-cichej nocy w ramach niewymiarowych okien. Mierzę się z pytaniem jak mogłam dolecieć do tego, co wieczorami gęstnieje w ustach zaskakująco czerwcowo, co nad ranem mdło dociska powieki, przywiera do opuszków i gęstnieje, jak w samo południe nie wytrzymałam i rozkrystalizowałam się od ust i teraz (ule)ciało do schowka (i) zasypia zgodnie z linią zmiany daty i kwitnienia bzu. Zdarłam kalendarz i kaszlę
bez łaski, w łuskach skrzypiących desek, nie było innego wyjścia, musiał zasnąć blady lilak.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz