Z(a)łamany kontrakt wzrokowy, bez mruknięcia mijam się z celem pod pretekstem wielkiej tajemnicy, wedle której prywatne jest winne i słodkie, a publiczne rozlewa się wzdłuż kręgosłupa, polityczne wchodzi między tkanki, kręgi i ścięgna i wyje, ja rzucam szklanym okiem na oślep, żeby się nie rozdrabniać, żeby nie ulec jak rozłożona na dłoni płachta map. Często się płoszę, proszę sobie wyobrazić, razi mnie wzdłuż muru, a dalej po schodach do piwnicy, z której nic nie zostało, zgaś światło. Ześlizguję się z marca i słono kwitnę jak kamień na kamieniu, nie kiwnęłam nawet palcem, wydłubuję resztki zimy z zakamarków trawy, która się, rozentuzjazmowana, ugotowała.
Zastawiłam krzesła, stoję i układam rzęsy w długą wstęgę. Przysięgam, nie wiem ile zostanie we mnie z miejsca, w którym krusz(ej)ę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz