Bez żadnego "ale", lecz (!)
święto jeszcze nigdy nie było tak ruchome, nie rozpychało się poza granice miast(ł)a, ponad wątłe nitki włożone między bajki fal, które się nie kończą, które nie usta(ną); dobrze, że zostawiłam sobie szeroki margines (o)błędu, że odchodzę między wierszami od zmysłów i okładek, że rozklejam się, rozpuszczam i marznę wystawiona na szeroki pas startowego braku, że pcham się pod spieczoną, cudzą skórę, że szukam na oślep, na styk w promieniu (słońca) tektonicznych płyt kładę się milcząco mrużąc oczy, które (się) k(r)uszą - należało mi się - które przerywają płytki (sen) i dławią zastrzał, dławię się prosto w półśrodki wycelowane rykoszeptem w lewe płu,cokolwiek się sta.nie, nie chwycę się rozpaczliwie zdawkowych odpowiedzi, nie odetchnę, przecież siła ciążenia jeszcze nigdy nie była tak
brzemienna w smutek wysp.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz