czwartek, 24 września 2020

Les pivoines.

 


Nie brak nam (a)trakcji, linie (ro)zbiegają się w oczach, a my, o(d)czarowane, nabieramy kształtów rozpędzone prosto w usta, w resztkach rzęs i pomimo zimna; godzina jest wczesna, a podniesiona brew o zapachu kawy przyprawia cynamonem o mdłości, z litości wystukujemy czubkiem buta rytm na bitumicznej kostce, czekoladowe chmury spływają mdłą akwarelą w przelotne deszcze, w rozwiane włosy, w głos spoza skali, nie oddalaj się, nie ocali mnie nawet zapach osadzony na zdartym szkliwie winylowych płytek. Czy będę tęsknić za (po)widokiem jasne(j) strony, czy(m) prędzej jesień, czy nasycę się złotem i zniknę? Dni przeglądają się w odblaskach słowa, bledną, spadają wprost na stopy, rozstrojenia i wielokrotnie znaczone t(r)akty. Wprost proporcjonalnie w(z)rastam i nie wracam już do skóry, zrzuconej na początku, w wąskim przejściu, w samym środku przejęcia, na lewej stronie, podszewką o podeszwę. 

Przeszłam, przełknęłam. Z tej strony wszystko jest zieleńsze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz