czwartek, 9 lipca 2020

L'élingue.



Pa(t)rzę (p)od nogi. Z sufitu nagle zniknęły wszystkie plamy księżyc(i)a, palmy cie(r)nistych ognisk, najniżej, 
najwyżej za dnia usypuję hałdy gwiezdnych brył, przejezdne dachy chmur, dwukierunkowe przepierzenia przypraw i zawrotnie kruche ściany pościerane resztką sił. Noce są ślepe i lepkie od podłogi, słone od morza i kruche od fal, z bliży w dal, wypadam z ostrości bez spadochronu, śpiewam przez okno prosto w fasadę, której nie d,ostrzegałam - jestem chora na mak, na pewno(ść) jak kora młodych drzew, jak resztki żywicy, której nie da się domyć, st(l)abilnie przepadam z pustego w próżnię. Żelatyna, dzięki której trzymam pion. Nie różnię się wcale od wąskich rolet, od p(i)ór (i) brokatu, akurat tutaj panuje pełna zgodność - turkusowy atrament. Chłodno mi, albo komuś innemu, niewątpliwie czerwiec jak rozbłysk, jak sztuczne światło zaświecone prosto w ok(n)o i co
Noc kwitnie jaśmin - już jasno.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz