W bardzo wielu pustych i pięknie urządzonych mieszkaniach, obojętnych i aroganckich miastach, (o)środkach zbiorowej paniki w czerwieni i czerni, na granicy absurdu i ciszy, na nowym rozstawie torów i w przerwie w dostawie prądu, na drewnianej podłodze nad ostatnim piętrem zastała mnie jesień. Rozciągam się w nią, chociaż stawy mam ruchome tylko w wąskim zakresie, rzeki zbiegają się jak nieumiejętnie wyprana bielizna pościelowa, ani słowa o ciele, wszystko w różach i czerwieniach, kwiaty mielone (przez) mięso, (so)czysty miąższ, wewnętrzne ściany oddziału chor.oby nie tym razem, sześć miesięcy to wcale nie dziewięć, ni w pięć ni przyłatał, niby nic a jednak oddycham, pcham oddech w górę, wy-rok choć ścierpły mi wszystkie palce w lewej ręce, nie mam przecież prawa ani narzekać ani was zabawiać, zostałam (nie)sama na zielonym prostokącie po łokcie w ostrzeżeniach i strzegę tego kawałka sufitu, w którym jeszcze odwiedza mnie sen. Cieszę się, a nie wyglądam.
Nawet nie wiecie, jak czyste są okna: można z nich czytać, można z nich jeść.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz