Zima na ramiona, a wiosna spod powiek, kolejne lato, oddech, dzień wydłuża interwały umacniające tę rzekę, która wzbiera. Kolekcjonuję odpryski z piskiem ścian i z dymem pożar,uwierzysz? Jeszcze nie miałam odwagi, żeby zabrać głos, jeszcze uporczywie milczę, wyliczając na palcach u stóp stopień rozedrgania. Dogania mnie tęsknota, doigrałam się w samo po(łu)dnie, przemierzam niepokój nocą po przekątnej, coraz chłodniej, choć śnieg roztapia się na końcach (rzęs). Przez okno nie zaprzeczę, ledwie widać zapalone światło - niebieskie. Grzecznie czekam bezkontaktowo psując krew i wzrok. Mrok rozrzedza mnie od środka, obiecałam spotka(m)nie, dotrzymuję kroku, a słowo
ciałem, marniejącym nagle na cudzych oczach, pod ostrzem i w soczewce otulonej ciasno osoczem. Na własne, na dobre, nareszcie płynie, stale.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz