sobota, 27 lipca 2019

La baie vitrée.




Przechodzę z ciała w szkło, cała na niebiesko w taflę nieoszlifowanego drewna, cal za calem drętwieję od powiek, tracę czucie po lewej stronie chodnika, nic mnie nie ocali. W domowym (Buk)areszcie, między Bogiem a prawdą, wreszcie sama w fałsz, fałdę załamania światła i rąk, którymi podnoszę ciało w-alk(r)owerem, otwieram pięść, wysypują się z niej rośliny doniczkowe, do niczego nikomu niepotrzebne pilee, kilka spinaczy biurowych i przetrzebione mrowienie od rowerowego hamulca, po kierownicę, nie widzę nic. Tylko sen w kącie pokoju rozprostowuje rzęsy, które później wypadają mi z kieszeni na skrzyżowaniach znanych na pamięć, na nich łatwiej pomylić hamulec ze sprzęgłem. Dławię się zachodzącą za Zabłocie rzeką, potłukłam się o marmur pocztowego stołu, kuleję i o(d)powiadam urwanymi zdaniami na pytania, które jeszcze nie (u)padły.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz