środa, 21 sierpnia 2013

Un maléfice.



Lekarstwem na wszystko okazała się walizka. Śliska, a zwłasza wąska, smuga światła drga, ostatni raz, wróciłam praw(dziw)ie, pielęgnując margines i krawędź, krwawiącą, rwącą szeroko jak rzeka, która uciekła spod stóp. Odwracam się plecami do szorstkiej ściany, od(ukochany.ch)wrót, którym(i) nie uda się przeniknąć, zniknąć, przeskoczyć roboczych dni, a zwłaszcza irracjonalnie świetlistych wieczorów. Strony sporu przewracają się pod wpływem wiatru, pod naporem pory roku, jesienniejącej bezsilnie, bez namiętnie ginie, gnije. Jest jeszcze ogród, pełen planów, perspektyw, kompozycji i malin. Jesteśmy niezdrowi, jesteśmy niecali, choć ocaleni; do szczętu przeniknięci przycinaniem gałęzi, ucinaniem zdań. Ot, trwanie. Otwieranie. Ranie.nie nad ranem. Odczarowanie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz