piątek, 28 lipca 2017

Das Jüngste Gericht.





Ledwie /się ro/z(a)pa(r)kowałam z warstw ochronnych, zalakowanych nielekką ręką pudeł, kartonu o/patrzonego warstwą zakurzonego styropianu, przetartej koperty pełnej powietrza, które szeleści, wnętrza plastiku który zgrzyta; już czas po sobie posprzątać. Bezszelestnie - podobno bardzo cicho otwieram oczy na noc, bez mrugnięcia dłońmi przeszukuję podłogę pod łóżkiem. Czas się zbiera(ć), na deszcz; dzieląc biurko z drugą połową stołu i materac ze snem, który przywarł do podeszew stóp. Recytuję z pamięci sznury przystanków, a u ramion mam pocięte skrzydła i zredukowane ciśnie/nie, się na usta zmierzchem sok z drzew, których nie potrafię rozpoznać po-szumie. Nie umiem wnętrzem potylicy nic, żadnej zagadki. Nieszczęśliwe wypadki dzieją się (fragmenta)mi bez tchu, bez mrugnięcia okiem. Owoce gniją na sklepowych półkach, pożółkłe płatki sztucznych róż wpadają w beż, którym przechodzę bojowy chrzest, z powikłaniami. Czasami śnią mi się dalekkie, ciepłe kraje, czasami bliskie łąki i
morze, z niczym nie koresponduję, więc czytam cudze wymiany pospieszne-osobowe, rozłożone na stole
to sierpień ale drzew tu nie ma, a sierpień 
zawsze dojrzewa 
ostatecznie.

wtorek, 11 lipca 2017

Abfal.



Długotorwałe projekty i drobne (nietakty), permanentne braki. Śliskie maski, pod którymi spływają łzy. Słona woda, najsłodsza para (but)ów(y)godna zanotowania na skrzyżowaniu kocich łbów i korkowej tablicy w biurze bez biurek, w sekretnym czterocyfrowym kodzie. Kryć się! Sprawdzam kursy walut i kursowanie pociągów, pięciu głów mi trzeba, szóstego zmysłu, od którego można odejść, by dogonić myśli. Gdybyście przyszli, zauważylibyście, że wszystko cichnie, a domy jak książki spadają z półek i pułapów sufi, tu, teraz, trzeba (się) po/zbierać. Boazeria, drobiazgi, drzazgi. Roztrzaskanymi kawałkami nie poranić (nie)obcych dłoni, dogonić brak rozkładu jazdy, planu i czasu w tym natłoku słów wypowiadanych coraz głośniej, zagłuszanych jednak przez odle.g(ł)ość i wodę, która szumi wierzchem zmierzchu. Słyszysz? Para za parą gotuje się koniec, w loco-motywach, w sznurach szkolnych mundurków, ptakach przelatujących nisko nad wieżą, z której zbiegam nieopatrznie łamiąc wszystkie palce.
U stóp lata, które mil(i)czy i odlicza/s
dn,i minu(s/t)y, sinusoidy br.akurateraz
stosownego działania.