środa, 5 października 2016

Laursen.





Koperty zamieniłam na słuchawki, skrawki ławki, która, w teorii miała ułatwić przyjęcie tak ogromnych ilości kawy, czarnej jak dzień w pustym mieszkaniu i warzyw, przeważnie zielonych. Kot nas odwiedza, skrobiąc w wąskim prześwicie między drewnem, a szybą, jesieni przybywa, szkło staje się cieńsze; zwierzę częściej bywa w Brighton. Roz/sądnie. Widoki z obu stron świat(ł)a okna, mrocznego prześwitu przez ślad po kluczu, zakurzony ślad zębów. Krew (zalewa). Leje. Jest deszczowo i sennie, a egzamin okazuje się najczęściej odwiedzanym miejscem, rozświetlonym półuśmiechem zawieszonym nad tablicą jak rozkład sennej jazdy; nie wyciągnęłam żadnej nauki, ani pół lekcji z tych zatrzaśniętych na strychu a-trakcji. Żółty odcień ścian doprowadza mnie do płaczu. Tam mieszkania są ciemne, jedyną receptą na brak blasku jest zaciśnięcie zębów (jak) na dłoni; widać, choć to coraz gorsza widoczność, mgła spowija grzbiety książek, skoliozę i pozostałe skrzywienia, którym się oddałam.
Wdech.
Od deski do skutku.